Nadszedł w naszym (moim i H.) życiu taki moment, że ugotowanie jakiegokolwiek posiłku bez opadającego z sił od trzymania dziecka ramienia, jęczenia uwieszonego do nogi czy wywijającego się z chusty jak piskorz berbecia graniczyło z cudem. Albo odbywało się to podczas niezwykle rzadkiej w odpowiednim momencie drzemki, albo po prostu na szybko przygotowywało się "byle co - byle już", bo przecież z dzieckiem nic nie cierpi zwłoki i musi być "na już". W efekcie rzadko zdarzyło się, że moje gruntownie obmyślane plany na posiłki BLW dochodziły do skutku, a wracający po pracy głodny (głodny ergo zły) tata, musiał jeszcze zabawiać wściekle głodne dziecko, bo przecież mama musi ugotować dopiero obiad.
Niewiele wysiłku wymagało ode mnie znalezienie rozwiązania, nieco więcej wymagało "wystanie" u męża swojej kolejki na realizację, ale za to ta poszła już z płatka i podczas dwóch dni mojej i syna nieobecności w mieszkaniu, wróciliśmy do gotowego, świeżo odmalowanego, nowego pokoiku z łóżkiem-domkiem (o tym w innym wpisie) i stojącego w kuchni kitchen helpera. Wiem, pewnie czytający ten wpis mężczyźni zbuntują się na powyższe i stwierdzą, że "babom się łatwo mówi, kiedy przychodzą na gotowe". Cóż - pewnie tak jest, ale zapewniam Was: każdy facet, który nieźle się nagada zanim przystąpi do realizacji kobiecych próśb, a następnie równie nieźle naklnie przy działaniu, czuje potem tak wielką dumę ze zrobienia czegoś samemu, że w mig zapomina, o co w ogóle miał pretensje - czyż nie mam racji? 😀
Nie ma sensu rozpisywać się o teoretycznych korzyściach (dla dziecka) posiadania pomocnika kuchennego, bo o tym poczytacie na bardziej kompetentnych blogach. Po kilku miesiącach użytkowania mogę już z ręką na sercu potwierdzić - moje dziecko stało się o wiele bardziej samodzielne, na swój sposób pomaga w przygotowywaniu posiłków, które jemy potem wszyscy. Nie odsuwam go od codziennych obowiązków (choć tak byłoby szybciej i łatwiej) - wręcz przeciwnie - zachęcam do ich wykonywania w myśl sztandarowej zasady Montessori "pomóż mi zrobić to samemu". A co robi moje obecnie 16-miesięczne dziecko na podeście? A no wszystko! Od krojenia (tak, tępym nożem), wrzucania do miski, układania jedzenia na talerzach, przez mieszanie w garnkach stojących na płycie indukcyjnej (tak, gorących! Przecież stoję nad nim, przypominając mu, że może zrobić sobie "ała"), mycie rąk w zlewie, po konsumpcję przekąsek (przynajmniej nie biega z jedzeniem po całym mieszkaniu) i zabawę. I o tę zabawę tutaj właśnie niezmiernie mi chodzi, bo przecież dzieci najwięcej uczą się przez zabawę! A to, że potem trzeba sprzątać (mhm, moja ulubiona mąka rozsypana po całej kuchni...) - cóż. Może i pozwalam w mniemaniu innych na zbyt wiele dziecku. Ale to mój dom, mój syf i moje SAMODZIELNE dziecko.
Teraz kilka kwestii organizacyjnych: jak widzicie, nasz learning tower powstał z ikeowskiej drabinki BEKVÄM. Mąż dorobił do niej konstrukcję składającą się z dociętych deseczek. Takie cięcie może wykonać stolarz, albo Wy sami. Skoro jednak udało mu się wypożyczyć ukośnicę (robił przecież łóżko-domek, o którym wspominałam na początku), dociął deseczki samemu po uprzednim obliczeniu niezbędnych długości. Za pomocą konfirmatów przytwierdził ze sobą całość i pomalował kitchen helpera bezbarwnym lakierem. Posiłkował się wpisem o, tym właśnie. Jest naprawdę stabilny. Na początku miałam obawy, czy mój roczniak, który dopiero co nauczył się chodzić, nie wypadnie przez brak barierki z dołu, ale jak się okazało - zupełnie niepotrzebnie. Syn błyskawicznie też opanował sztukę wchodzenia i schodzenia, choć na początku głowa lądowała na zewnątrz, a nie w środku. Gdy tylko zorientował się, jak to robić, rozpoczęła się u nas era błogiego spokoju. Spokoju mamy, która może ugotować posiłek, spokoju taty, który może zainteresować czymś nowym dziecko i spokoju dziecka, które wreszcie uczestniczy w tych "tajemnych czynnościach", których nie widziało z poziomu podłogi.
Aha, dodam, że kitchen helper ma w sobie człon "kitchen" chyba tylko z przypadku. Przecież równie świetnie nadaje się np. do łazienki - zerknijcie sami 😊
A jakie to wartościowe rozwiązanie dla dziecka - nie jest odpędzane i przesuwane, tylko bierze aktywny udział w życiu całej rodziny ;)
OdpowiedzUsuńGenialne rozwiązanie dla małych dzieci! :)
OdpowiedzUsuńSuper pomysł!
OdpowiedzUsuńŚwietna rzecz
OdpowiedzUsuńŚwietna opcja!
OdpowiedzUsuńCiekawy i inspirujący artykuł. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńSuper przedmiot. Bardzo przydatny!
OdpowiedzUsuńCiekawy pomysł. Muszę coś takiego zakupić.
OdpowiedzUsuńSuper wpis. Interesujący pomysł
OdpowiedzUsuńWOW! extra pomysły i interesujący blog !
OdpowiedzUsuńJeden z lepszych wpisów jakie czytałem
OdpowiedzUsuńAle super :) Zrobiłam taki tylko dodałam tablice kredową na przód :)
OdpowiedzUsuńMiło poczytać takiego bloga
OdpowiedzUsuńzainspirował mnie ten wpis dobra robota!
OdpowiedzUsuńBardzo pomocna rzecz jeśli mamy małe dzieci
OdpowiedzUsuńBrawa dla autora tego tekstu !
OdpowiedzUsuńCiekawy i inspirujący wpis :)
OdpowiedzUsuńŚwietny tekst! Od roku nie czytałam tak wartościowego artykułu.
OdpowiedzUsuńSuper rozwiązanie muszę przyznać
OdpowiedzUsuńCiekawe inspiracje. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńŚwietnie napisane. Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuńCiekawy wpis
OdpowiedzUsuńmiło sie czyta takie blogi
OdpowiedzUsuńpolecam tego bloga gorąco!
OdpowiedzUsuńSuper! Bardzo lubię śledzić Twojego bloga.
OdpowiedzUsuńBardzo ciekawy pomysł, taki stołek przyda się chyba w każdym domu w którym jest małe dziecko, super pomysł!
OdpowiedzUsuńFascynujący wpis. Podoba mi się.
OdpowiedzUsuńfajny blog
OdpowiedzUsuńRewelacyjny jest ten wpis
OdpowiedzUsuńTen wpis jest bardzo ciekawy
OdpowiedzUsuńCiekawe informacje
OdpowiedzUsuńNiezwykle przydatny patent dla bezpieczeństwa malucha
OdpowiedzUsuńCiekawy i inspirujący wpis
OdpowiedzUsuńTen wpis jest bardzo ciekawy
OdpowiedzUsuńCiekawy i inspirujący wpis
OdpowiedzUsuńPięknie to wygląda
OdpowiedzUsuńBardzo ciekawie
OdpowiedzUsuńWartościowe informacje
OdpowiedzUsuńMiałam takie coś w domu i był os uper użyteczne dla mojej bamboliny
OdpowiedzUsuńBardzo interesujący wpis
OdpowiedzUsuńInteresujący wpis
OdpowiedzUsuń